środa, 25 września 2013

Równi i równiejsi - lekki bulwers Alki (czyli mój).


Praca – temat rzeka. Mówią, że bez studiów nie znajdziesz pracy, a i ze studiami też nie zawsze dasz radę. Jeśli nie chcesz „tracić czasu” na studia, lub po prostu nie jesteś na tyle pewien swoich wyników maturalnych, że za wczasu wolisz się zabezpieczyć, idziesz do technikum, bądź zawodówki. Czy to gorsze szkoły? Nie. Uczą tego samego co w liceum, dokładając do tego przedmioty zawodowe. Nauki jest więcej, bo nauczyciele kładą nacisk zarówno na przedmioty zwykłe, jak i zawodowe, ale satysfakcja i radość, gdy po ukończeniu czwartej klasy (lub drugiej albo trzeciej – w zawodówce lub technikum uzupełniającym) idziesz odebrać świadectwo potwierdzające, że masz ten zawód, mogą równać się radości, która towarzyszyłaby ci, gdybyś trafił szóstkę w totolotka.
Tak, czy siak, zawód masz. Po zawodówce, technikum, szkole policealnej, kursie czy studiach. Po co robić z tego problem?
Studiuję historię, w wolnym czasie dorabiam sobie jako pokojówka. Mam przyjaciółkę po technikum hotelarskim, która również szuka pracy w hotelu, tyle, że na stanowisku recepcjonistki. Nasze życie, nasza sprawa. Nikogo nie powinno to obchodzić, jakiej szukamy pracy, prawda? Cóż, też tak myślałam. Jak widać się pomyliłam.
Jest sobie pewna dziewczyna – pozwalam sobie twierdzić, że pochodzi z tzw. dobrego domu. Może nie ma willi, pałacu, siedmiu samochodów – nie wiem, nie wtrącam się, ale co rok jeździ na wakacje do Polski, za granicę, potem jeszcze raz za granicę, a jak jej się zachce to jeszcze raz do Polski. Dziewczyna właśnie skończyła studia. Podczas studiów nie pracowała, rodzice opłacali jej mieszkanie, dosyć duże, z balkonem. Po studiach znalazła pracę. Super, gratulacje. Na tym historia mogłaby się zakończyć. Ale się nie kończy.
Od jakiegoś czasu obserwuję wymianę zdań na blogu tejże dziewczyny. Dowiedziała się (prawdopodobnie z twittera, może z innych źródeł), że moja przyjaciółka szuka pracy w zawodzie. I się zaczęło. Początek był całkiem niewinny – dziewczę wypowiada się na temat „absurdalnego” działania elektryki w jednym z greckich hoteli. Koleżanka ma doświadczenie, bo również jako pokojówka pracowała, że takie działanie jest całkiem normalne i twierdzi, że skoro służba w ich hotelu (tym razem w Londynie) zostawiała za sobą zapalone światło, to widocznie musiała być kiepska. Taka prawda, na własnym przykładzie wiem, że kierownictwo służby pięter kładzie nacisk na to, by światło za sobą gasić, by nie narażać hotelu na koszty i po jakimś czasie wchodzi to w nawyk. I wtedy pada stwierdzenie: „Wyślij tam CV, centrum Londynu, może to Twoja praca marzeń?” oraz „Skoro obsługa jest fatalna, to może dasz radę!”
Nie będę ukrywać, że wkurzyłam się. Wkurzyłam się, bo nie dość, że obraziła ją, to i ja poczułam się urażona. Wygląda to mniej więcej tak: „Pracowałaś jako pokojówka, więc jesteś gorsza, bo nie masz studiów, a skoro tam taka fatalna obsługa to może dasz radę – może, bo równie dobrze możesz być za słaba.”
Może przesadzam, ale tak właśnie obie odczytałyśmy „przesłanie” tych komentarzy. Nie mam bloga o podróżach, bo nie stać mnie na tak częste wycieczki po świecie. Mam tego, piszę rzadko, bo studiuję, pracuję, zajmuję się dzieckiem i rodzice nie podtykają mi wszystkiego pod nos. Nie uważam pracy „na zmywaku”, „w maku” czy na pokojach za gorszą, czy hańbiącą. Praca to praca. Dostajemy za nią pieniądze, dzięki którym możemy przetrwać miesiąc. Nie wywyższam się, bo jestem w trakcie studiów i nie wyśmiewam ludzi, których praca niekoniecznie jest pracą marzeń. Bo po co?
Jeśli uważasz, że skoro nigdy nie brakowało ci pieniędzy, zawsze miałaś wszystko podstawiane pod nos i skończyłaś studia, automatycznie dostajesz prawo do stawiania się na szczycie piramidy społecznej – mylisz się. Szkoda mi tylko przedszkolaków, które uczysz. Bo z pewnością nie nauczysz ich niczego pożytecznego.